21 czerwca 2015
Adam Rugała
Droga z Zugdidi do Mestii to pierwszy fragment Pętli Swanetii. 150 kilometrów serpentyn, zjazdów, podjazdów, malowniczych wiosek, gościnnych autochtonów, a przede wszystkim powalających widoków. Jadąc w górę doliny rzeki Inguri, wdzieramy się w owiane tajemniczością, wysokogórskie królestwo Swanów.
Wjazd do Swanetii
Właśnie znajdujemy się w Zugdidi, mieście będącym stolicą okręgu Megrelii i Górnej Swanetii. Podświadomie czuję bliskość Abchazji, wszak granica znajduje się parę kilometrów stąd. Zugdidi oznacza po megrelsku duże wzgórze - tłumaczenie nazwy brzmi dowcipnie odnosząc 100 metrów wysokości bezwględnej do gruzińskich, górskich standardów.
Zbliża się już wieczór, więc postanawiamy przejechać parę kilometrów w poszukiwaniu miejsca na biwak. Jeszcze dobrze nie wyjechaliśmy z miasta, a zostajemy zatrzymani przez patrol policji:
— Dokąd jedziecie?
Proste pytanie, a nie wiem, co odpowiedzieć panu policjantowi.
— Do Mestii - mówię po chwili zastanowienia.
— Dziś już nigdzie nie pojedziecie, zaraz noc, gdzie śpicie?
— W namiocie. Znają panowie jakieś dobre miejsce na namiot? — chcę odwrócić konwersację, by nie być ciągle tym wypytywanym. Policjanci naradzają się przez chwilę.
— Wsiadajcie, podwieziemy Was w świetne miejsce — odpowiadają Gruzini, rozochoceni całym przedsięwzięciem.
— Nie, naprawdę nie trzeba.
— Wsiadajcie, to rozkaz — śmieje się jeden z policjantów.
— A rowery? — pytam.
— Nie ma problemu, wrzućcie na pakę.
No to jedziemy! Po jakichś 10 minutach zatrzymujemy się przed posterunkiem policji:
— Zmiana naszej jurysdykcji — mówi kierowca — dalej podwiezie Was ktoś inny.
Zamieniamy auto i zamieniają się także policjanci. Jedziemy dalej. Po następnych 10 minutach sytuacja się powtarza. A po kolejnych pięciu? Znowu to samo! Zaczynamy szczerze powątpiewać, czy głuchy telefon działa i ostatni policjanci w ogóle wiedzą, dokąd jadą. Jest już ciemno, gdy zatrzymujemy się przy tartaku.
— To tutaj — mówią ucieszeni strażnicy.
Idealne miejsce na rozbicie namiotu okazuje się być jednym wielkim mokradłem. Policjanci trąbią na pożeganie i życzą powodzenia w dalszej wyprawie. Na szczęście pan z tartaku okazuje nam wielką gościnę i po chwili przy gruzińskim winie pijemy toasty za przyjaźń Polszy i Sakartwelo.
Jest nowy dzień. Zatrzymujemy się w okolicy Dżwari, by zrobić zakupy na dalszą droge. Po wyjściu ze sklepu podjeżdżają do nas policjanci, witają serdecznie i mówią:
— Będziemy Was eskortować.
— Dziękujemy, ale naprawdę nie trzeba — odpowiadam.
— Tak będzie bezpieczniej. Poeskortujemy Was przez chwilę — sympatycznie, ale nie znając sprzeciwu, rzuca jeden z policjantów.
Cóż było robić - ruszamy więc. Po chwili spoglądamy się za siebie i widzimy, jak terenowy radiowóz jedzie zółwim tempem jakieś 100 metrów za nami i mruga ostrzegawczo niebieskimi lampami na lewo i prawo. Jedziemy tak przez 20 minut, po czym policjanci zrównują się z nami, życzą powodzenia i znikają za pierwszym zakrętem.
Za Dżwari, przekroczywszy most na rzece Magana, mamy pierwszy podjazd - 10%. Za zakrętem, niczym strażniczka strzegąca wjazdu do krainy Swanów, stoi pierwsza swańska wieża. I krowy na drodze. Tak, to tutaj musi się rozpoczynać Swanetia.
Pogoda zmienia się jak w kalejdoskopie. Raz palące słońce, raz oberwanie chmury. Niektóre tak obfite, że nie da się jechać. Zatrzymujemy się więc co chwilę i pod płachtą od namiotu przeczekujemy złe warunki.
5 km za Dżwari (Jvari), na wysokości ok. 500 m n.p.m., zjeżdżamy na chwilę z głównej drogi. Po odbiciu w lewo i przejechaniu kilkudziesięciu metrów, otwiera się widok na wielką Zaporę Inguri. To druga najwyższa na świecie betonowa zapora łukowa. Znajdująca się tam hydroelektrownia odpowiada ponoć za 46%[1] gruzińskiego zapotrzebowania na energię (!) Betonowy kolos faktycznie robi wrażenie, zwłaszcza w ciemnych obłokach nadchodzącej burzy.
Pniemy się mozolnie, zostawiając za sobą kolejne serpentyny. Droga biegnie zboczem w dolinie rzeki Magana, by na wysokości ok. 730 m n.p.m. osiągnąć niewyraźną przełęcz.
Teraz czeka nas pierwszy dłuższy zjazd. Żal tracić osiągniętą wysokość, lecz szybko o tym zapominamy, widząc przed sobą jezioro zaporowe na rzece Inguri. Przy tej pogodzie wygląda potężnie i mrocznie.
Trasa idzie dalej przy prawym brzegu rozlewającej się rzeki. Pogoda nie jest jednak nastawiona do nas przyjaźnie. Kolejne oberwanie chmury postanawiamy przeczekać w przydrożnej szopie. Czas miło płynie w towarzystwie naszego kompana - Luisa, poznanego rowerzysty z Peru.
Co jakiś czas most, tunel. I woda. Tryskająca wszędzie woda. Swańska, pyszna i ożywcza. Nie mylili się napotkani Gruzini, którzy dowiadując się o naszym celu podróży mówili: tylko pijcie wodę ze Swanetii - nie ma lepszej w całej Gruzji!
W wiosce Bardżaszi (Barjashi), składającej się z trzech domów, atakują nas pasące się na drodze, wszędobylskie świnie. Uważamy to za dobry sygnał, by zatrzymać się na chwilę i coś tutaj zjeść.
— Miejsce ma potencjał — myślę — nie od parady wiszą tu 2 zdjęcia jedzenia. Co z tego, że na pierwszym widać pół kubdari, a na drugim... więcej kubdari.
— A szto u was można kuszać?
— Wsjo u nas jest. Jest kubdari.
— Eta wsjo?
— Sałat toże jest.
Zamawiamy więc wsjo i pierwszy raz próbujemy typowo swańskiego dania - chaczapuri z mięsem. Przekąska jest bardzo w porządku.
Zbliża się wieczór, więc powoli zaczynamy się rozglądać za miejscem na biwak. Nie jest łatwo znaleźć coś w tak górzystym terenie. Skręcamy jednak na wyczucie w prowadzącą do góry dróżkę. Kilkadziesiąt metrów wyżej lądujemy pod drzewem na sympatycznej półce skalnej. Idealnie!
Pierwsze ośnieżone szczyty
Pobudka, zwijamy obóz i już po chwili docieramy do Chaiszi (Khaishi) - jest to chyba największa wioska położona na drodze do Mestii.
Wspinamy się dalej wzdłuż rzeki Inguri, krajobrazy z każdą chwilą bardziej urzekają.
W wiosce Dizi, składającej się zaledwie z kilku domostw, zatrzymujemy się na obiad. W sympatycznej atmosferze zjadamy po szaszłyku i sałatce. Właścicielka przydrożnego baru skarży się, że ludzie omijają Dizi na trasie do Mestii:
— Wszyscy tylko Mestia i Mestia. A tutaj też jest pięknie!
Trudno pani nie przyznać racji.
Na dobre kierowanie po gruzińskich serpentynach wypijamy też po piwie Zedazeni. Ruszamy w dalszą drogę.
Dolina rzeki Inguri robi wrażenie.
W okolicy wioski Zemolucha (Zemolukha, Zeda Lukha) zaczynają wyrastać przed oczami pierwsze ośnieżone szczyty. Przykładowo takie Tsalgmili (3993 m):
Jest tak uroczo, że nie śpiesząc się, postanawiamy wcześniej się zatrzymać, rozłożyć biwak na soczystozielonej polanie i rozkoszować się okolicą.
Zobaczyć Uszbę
Słońce wcześnie zagląda nam do namiotu. Chmury leniwie muskają wierzchołki gór. Powoli zbieramy się i ruszamy w dalszą drogę.
Parę kilometrów przed Beczo (Becho) osiągamy ~1500 m n.p.m., najwyższy punkt na trasie do Mestii.
Samo Beczo położone jest na 1260 m n.p.m. Rozpoczynamy więc zjazd i...
... za zakrętem bombarduje nasze oczy niesamowity widok - górująca nad okolicą Uszba w całej swojej krasie!
Ze względu na swoją niesamowitą sylwetkę, Uszba zwana jest Matterhornem Kaukazu.
W Beczo zjadamy obfite śniadanie w doborowym towarzystwie. Stół ugina się pod ciężarem gruzińskich przysmaków...
Nie przejeżdżamy nawet paru kilometrów a zostajemy zaproszeni na kawę - tym razem przez pracowników przydrożnej cementowni. Gruzińska, mocna kawa dodaje nam sił. Co za gościna!
W wiosce Latali droga odbija w dolinę rzeki Mulkhura. Wyjeżdżamy na ostatnią "prostą".
Zaczynają pojawiać się liczne skupiska swańskich wież.
Jest i Mestia.
A w centrum Mestii futurystyczny komisariat policji.
Podsumowanie
Dystans według:
- Google'a | 134 km |
- gruzińskich znaków drogowych | 138 km |
- licznika rowerowego | 152.66 km |
Wysokości:
Start | 121 m n.p.m. |
Najniżej położony punkt | 113 m n.p.m. |
Najwyżej położony punkt | 1496 m n.p.m. |
Koniec | 1404 m n.p.m. |
Wzniosy i spadki:
Suma podjazdów | 6020 m ↑ |
Suma zjazdów | 4737 m ↓ |
Kolejne etapy
▶ Zugdidi → Mestia
▷ Mestia → Uszguli
▷ Uszguli - czy ja śnię?
▷ Uszguli → Lentechi
Zainteresował Cię ten wpis? Może warto podzielić się nim z innymi?
Tagi: Gruzja, Kaukaz, Mestia, Pętla Swanetii, Swanetia
7 lat temu
Honorata
Super, dokładnie przed dwoma tygodniami stamtąd wróciłam więc tym bardziej było mi miło zobaczy to wszystko jeszcze raz, pozdrawiam! :)
7 lat temu
Marysia
Co za historie! Kocham takie:) Bardzo przyjemnie się czyta, a jeszcze przyjemniej ogląda;)
Skomentuj...